Schronisko „Na Paluchu” w Warszawie
W schronisku dla bezdomnych zwierząt „Na Paluchu” byliśmy dawno, bo w maju 2018. Była to druga w moim życiu wyprawa w tego typu miejsce, więc i tym razem emocje dawały mi się we znaki. Jednak, jak powiadają, emocje są rzeczą ludzką.
Już na wstępie muszę zaznaczyć,
że schronisko zdaje się być bardzo zadbane. Jest w nim czysto, ścieżki
zbudowano z solidnej kostki brukowej, pośrodku niej rośnie zieleń – ogólnie
widok przyjazny dla oka. Nawet psie boksy wyglądają możliwie profesjonalnie.
A przebywające w nich psie bidy…
cóż, jak to psie bidy. Zaglądają tęskno w oczy, skamlą, szczekają, domagają się
uwagi. Miłości.
Bardzo spodobały mi się starannie
przygotowane tablice informacyjne z wywieszanymi na bieżąco zdjęciami psów do
adopcji. Każdy pies jest przypisany do jakiejś grupy, a każdą grupą opiekuje
się konkretny zespół wolontariuszy :).
A koty? Koty mają tutaj swój
oddzielny budynek z całkiem fajnie wyposażonymi pokojami. Półki na ścianach,
kosze wiklinowe na podłodze i zabawki. Niestety, pomieszczenia te są bardzo
małe, panuje w nich duchota. Uważam, że powinno się coś z tym zrobić.
O personelu nie mogę powiedzieć
zbyt wiele, bo miałam styczność tylko z trzema osobami.
Opowiem więc o nich.
Po wejściu z narzeczonym do
schroniska przez parę minut rozglądaliśmy się za głównym biurem.
To znaczy, wiedzieliśmy, gdzie było, ale jakoś tak pusto, jakoś tak brak oznakowania, nie byliśmy pewni, czy to te drzwi itp. Mieliśmy prawo do wątpliwości. Na ławeczce siedziała sobie wygodnie rozparta wolontariuszka, nastawiając twarz do słońca. Zdawała się nas nie widzieć, choć staliśmy cztery kroki od niej. Doskonale wiedziała, że nie potrafiliśmy się odnaleźć, lecz okazała kompletny brak zainteresowania. Gdy podeszła do niej druga wolontariuszka, zaczęły ze sobą rozmawiać, śmiać się w niebo głosy. Ignorancja na zaskakująco wysokim poziomie. Podeszłam jak najbliżej tej pierwszej, rzucając swoją sylwetką cień i głośno wołając „Przepraszam?! Jesteśmy tu pierwszy raz, którędy do biura?”. Wtedy mnie łaskawie zauważyła i… lekceważąco machnęła ręką w stronę budynku, mamrocząc pod nosem niewyraźne „tam”, choć przed chwilą tak donośnie i radośnie dyskutowała ze swoją koleżanką.
To znaczy, wiedzieliśmy, gdzie było, ale jakoś tak pusto, jakoś tak brak oznakowania, nie byliśmy pewni, czy to te drzwi itp. Mieliśmy prawo do wątpliwości. Na ławeczce siedziała sobie wygodnie rozparta wolontariuszka, nastawiając twarz do słońca. Zdawała się nas nie widzieć, choć staliśmy cztery kroki od niej. Doskonale wiedziała, że nie potrafiliśmy się odnaleźć, lecz okazała kompletny brak zainteresowania. Gdy podeszła do niej druga wolontariuszka, zaczęły ze sobą rozmawiać, śmiać się w niebo głosy. Ignorancja na zaskakująco wysokim poziomie. Podeszłam jak najbliżej tej pierwszej, rzucając swoją sylwetką cień i głośno wołając „Przepraszam?! Jesteśmy tu pierwszy raz, którędy do biura?”. Wtedy mnie łaskawie zauważyła i… lekceważąco machnęła ręką w stronę budynku, mamrocząc pod nosem niewyraźne „tam”, choć przed chwilą tak donośnie i radośnie dyskutowała ze swoją koleżanką.
Wybraliśmy się więc TAM. Ktoś
krzątał się przy papierach, ktoś rozmawiał przez telefon, ktoś podszedł do nas
z bladym uśmiechem i po krótce zaznajomił z panującymi tu zasadami. Słyszę:
Na spacer z psami trzeba się wcześniej umówić z opiekującymi się nimi wolontariuszami, spacery odbywają się pod nadzorem, więc dzisiaj jest to niemożliwe, jeśli się Państwo nie umówili.
Pytam, czy można zwiedzić schronisko (cóż za pomysł, pytanie o pozwolenie, ale wyobraźcie sobie, że istnieją w Polsce schroniska z zakazem wstępu dla nie-wolontariuszy i nie-pracowników; o tym kiedy indziej). Pani odpowiada, że można.
Zatem idziemy.
Zaczęliśmy od prawej części schroniska, zwiedzając
teren poświęcony psom. Jest ich naprawdę mnóstwo, całe aleje wypełnione stalowymi wybiegami.
Skończyliśmy w kocim budynku, gdzie poznaliśmy chyba najmilszą z dotychczasowo napotkanych osób. Pani wolontariuszka, która była tu stosunkowo nowa, opowiedziała nam o pracy w schronisku, o okresie próbnym wolontariatu, o sposobach niesienia pomocy zwierzętom i o kociej socjalizacji… czyli o wszystkim, co odwiedzający mają chęć usłyszeć. Sama z siebie, a przy tym ze szczerym uśmiechem na twarzy. Można? Można.
Skończyliśmy w kocim budynku, gdzie poznaliśmy chyba najmilszą z dotychczasowo napotkanych osób. Pani wolontariuszka, która była tu stosunkowo nowa, opowiedziała nam o pracy w schronisku, o okresie próbnym wolontariatu, o sposobach niesienia pomocy zwierzętom i o kociej socjalizacji… czyli o wszystkim, co odwiedzający mają chęć usłyszeć. Sama z siebie, a przy tym ze szczerym uśmiechem na twarzy. Można? Można.
Ucieszyłam się wtedy, że ją poznałam, bo miałam wtedy jeszcze zamiar zostać wolontariuszką w tym
schronisku. Można tu bowiem być wolontariuszem kocim lub psim. Do wyboru
:). Zdecydowałam się potem jednak na fundację, ale oczywiście do wolontariatu „Na Paluchu”
szczerze zachęcam. Słyszałam przeróżne opinie na jego temat. Myślę, że zależą
one od ludzi, z którymi znajdziecie się w zespole. Kwestia dogadania się.
Ulotka Schroniska "Na Paluchu" |
Napomknę jednak, że choć z
wolontariatu w tym schronisku zrezygnowałam głównie z powodu znacznej
odległości od mojego miejsca zamieszkania, to regulamin nie zachęca zbytnio do pracy w tym miejscu. Mógłby przeanalizować go ktoś z otwartym umysłem i wykreślić wszystkie punkty, które wręcz odstraszają (ciągłe powtarzanie słowa „obowiązek”,
stwierdzenia w stylu „jeśli grupa się rozleci, wolontariusze, którzy zostaną,
mają obowiązek znaleźć nowych kandydatów na wolontariuszy, a jeśli nie znajdą,
grupa może zostać rozwiązana”). Po przeczytaniu takich słów myślę sobie:
człowiek chce pomagać potrzebującym zwierzętom, a tu jeszcze wymagają od niego
szukania ludzi, bo inaczej stąd wyleci (choć raczej tak źle to nie wygląda,
na pewno „samotnego” wolontariusza przygarniają inne grupy, więc tym
bardziej nie rozumiem).
Wolontariat brzmi tutaj nadzwyczaj poważnie, jeśli się wczytacie, co nie ma zbytnio odzwierciedlenia w praktyce, którą przedstawiła mi wolontariuszka. Po co więc ta usilna oficjalność i rygor, skoro wolontariat powinien być przyjemnością?
Wolontariat brzmi tutaj nadzwyczaj poważnie, jeśli się wczytacie, co nie ma zbytnio odzwierciedlenia w praktyce, którą przedstawiła mi wolontariuszka. Po co więc ta usilna oficjalność i rygor, skoro wolontariat powinien być przyjemnością?
Zmieniłabym też sposób funkcjonowania
spacerów z psami. Przecież powinno w nich chodzić o to, by wyręczać
wolontariuszy, którzy i tak mają ręce pełne roboty. Po co to umawianie się?
Przecież nie każdy, kto chce wyprowadzić psa, musi od razu chcieć go adoptować
(Paluchu, jeśli boisz się o kradzież psa, zbieraj dane z dowodów osobistych w
głównym biurze, przed wyjściem na spacer). Tu chodzi o bezinteresowną pomoc w
dbaniu o schroniskowe zwierzęta. Powinno się zachęcać zwyczajnych ludzi,
mieszkańców lub turystów Warszawy, by przyjechali w godzinach otwarcia
schroniska i po prostu zabrali kilka psów na spacer, na dowolny czas, w miarę
sił. Każda pomoc powinna się tutaj liczyć, tymczasem słyszę plotki o tym, że
gdy ktoś przyjedzie tam wyprowadzać psy na spacer, to musi na to poświęcić
przynajmniej kilka pełnych godzin. O ludzie… .
To moje jedyne zastrzeżenia,
reszta jest w porządku, aczkolwiek właśnie takie sytuacje, które wymieniłam, zniechęcają do
odwiedzin. A przecież warto tam pojechać, nie dla ludzi, a dla zwierząt! Schronisko "Na Paluchu" to jedno z najlepiej wyglądających schronisk w Polsce, więc warto
byłoby dołożyć do tego jeszcze „najlepiej rozumujące schronisko, z zasadami
nieprzeszkadzającymi w tak cennym przecież pomaganiu”.
Póki co, miano to nadal
przypisuję tylko i wyłącznie Schronisku dla Zwierząt w Olsztynie (Number
#1!). Nie wykluczam jednak poprawy schroniska „Na Paluchu” i będę czujnie obserwować
zachodzące w nim zmiany ;). A na koniec trochę statystyk z lutego 2019:
W 2011 roku na Paluchu na nowy dom czekało 2095 psów i 88 kotów. Teraz jest w nim 636 psów i 41 kotów.
– źródło: artykuł na tvnwarszawa.tvn24.pl
Podobno nigdy nie było Na Paluchu
tak mało zwierząt! :) Oby tak dalej!
Jeśli chcecie wesprzeć schronisko
finansowo, możecie przelać środki na konto:
76 1030 1508 0000 0005 5005 0005
Z tytułem przelewu "Pomoc
dla Schroniska na Paluchu".
! Wszystkie zdjęcia opublikowane w tym poście należą do mnie.
Zabrałabym je wszystkie, zawsze marzyłam o tym, żeby mieć psi dom, pełen miłości na czterech łapach. Najbardziej urzekł mnie Major, 3 letni piękny pies... Co sprawiło, że rodzina go porzuciła? Nie wierzę w bajki typu: "pies nie zaakceptował naszego dziecka", od tego jest behawiorysta zwierząt, są szkolenia. Jak można zostawić psa, dla mnie to niepojęte. Jak na schronisko, mimo małych pomieszczeń i tak jest bardzo zadbane, zwierzaczki mają dobre warunki. A co do umawiania się na spacery, widocznie jest w tym jakiś cel - nie każdy pies tak samo się zachowuje i czasem nadzór jest niezbędny. Jeju, nie wrzucaj takich dołujących postów :( Aż chcę jechać i adoptować, a wiem że nie mogę. Za to jeśli da się przekazać 1% podatku na to schronisko, to z chęcią! CytrynoweLove ♡
OdpowiedzUsuńTo oczywiste, że z niektórymi psami trzeba spacerować tylko pod nadzorem (wtedy takich psów po prostu nie przekazuje się ochotniczym spacerowiczom). Reszta zaś śmiało powinna móc spacerować bez żadnego nadzoru, inne schroniska tak funkcjonują i nie widzę żadnego problemu. Moim zdaniem to przesadne pilnowanie, przewrażliwienie. Takie dołujące posty piszę właśnie po to, by zachęcić do adopcji ;). I sprawdzam też stan polskich schronisk.
UsuńOdnośnie 1% podatku, na stronie Palucha znalazłam wpis z 2016 roku: "Przypominamy, że nasze Schronisko jako jednostka budżetowa m. st. Warszawy nie ma statusu organizacji pożytku publicznego, w związku z czym nie można przekazać nam 1% podatku". Niestety, ale zachęcam do przekazania nawet symbolicznego datku i polubienia strony na Facebook'u ;).
Świetnie napisany wpis. Czekam na wiele więcej
OdpowiedzUsuń