Schronisko dla zwierząt w Olsztynie

5:29 PM

Bardzo dobre wrażenie po pierwszych odwiedzinach w jakimkolwiek polskim schronisku


Zdjęcie pochodzi z Google Street View

W styczniu 2018 roku odwiedziliśmy Schronisko dla Zwierząt w Olsztynie. Tak po prostu, by zrobić coś pożytecznego, póki mój narzeczony studiował jeszcze w tym mieście. A pogoda sprzyjała tego typu wyprawom. Dla mnie był to pierwszy wyjazd do jakiegokolwiek schroniska, więc podejrzewałam, że emocje będą mi płatać figle. 

Po przebyciu niełatwej dla zwykłego samochodu drogi (terenówka nie miałaby tu problemów) ujrzeliśmy rozległy teren ogrodzony mocną siatką. Już przy wjeździe, po prawej stronie działki można zobaczyć dwa spore wybiegi z kilkoma zaintrygowanymi nami psiakami. 
Po lewej zaś znajduje się „Kotułek” – niewielki budynek, w którym przebywają dorosłe koty. 
Mniej więcej pośrodku stoi ładnie zaprojektowany budynek recepcji i prawdopodobnie jest tam więcej pomieszczeń służbowych. 

W recepcji zaznajomiliśmy się z regulaminem, zostawiliśmy torbę z podarunkami i poszliśmy zwiedzić schronisko. Widok kilku pierwszych kojców ucieszył mnie, ponieważ były bardzo zadbane i najwyraźniej nowsze od reszty. Znajdowały się w nich mniejsze psy, raczej ciche i spokojne. Podeszłam bliżej, a wtedy napięcie narosło we mnie wraz z kolejnymi numerami wybiegów. Osiemnasty, dziewiętnasty, dwudziesty… i zakręt. 
A za nim rozpostarł się widok następnych kojców, już nieco starszych, lecz nadal przestronnych. Gdzieś dostrzegłam numer dziewięćdziesiąt, psy zaczęły szczekać, wyć… i pękłam. Psów było dwa, albo i trzy razy tyle, niż klatek (w każdej przebywały dwa lub nawet trzy psy, jeśli były mniejszej postury).  Serce się krajało.
Musiałam się jednak wziąć w garść i ruszyć dalej. Mijałam rozkoszne, machające ogonkami szczeniaki, zmęczone staruszki oraz wciąż mające nadzieję psy dorosłe. Zatrzymałam się na dłużej przy numerze sześćdziesiąt trzy, gdzie znajdowała się średniej wielkości, czarno-biała suka, która błagalnie zajrzała mi w oczy. Jej smutne ślepia lśniły, a gdy zaczęłam się oddalać, zawyła. Zawtórowała jej reszta psów, co ponownie mnie poruszyło. Gdybym mogła, zaadoptowałabym je wszystkie.

Po zwiedzeniu psiej strefy nadszedł czas na kociaki. Ucieszyłam się, gdy odkryłam, że koty też mają dobre, a nawet bardzo dobre warunki. „Kotułek” składa się z przedpokoju oraz czterech pokoików z przeszklonymi drzwiami, w których przebywają dorosłe koty. Choć zabawek dookoła niewiele, to mają tam półki na ścianach, po których mogą skakać, leżeć na nich i czuć się bezpiecznie. Taki rozkład pomieszczenia pomaga zmniejszyć ryzyko starć pomiędzy kotami – tzw. budowanie kociastrady (budowanie kociastrady jest opisane m.in. w książce „Kotyfikacja” autorstwa Jackson'a Galaxy znanego z programu „Kot z piekła rodem” i Kate Benjamin). 
Przyznam, że w tym momencie schronisko złapało plusa, ale najbardziej zaimponowały mi dwa wybiegi dla kotów. Jeden, mniejszy, znajdował się z lewej strony budynku, a po prawej widniał...
duży, piękny, zadaszony wybieg z drewna i siatki, ufundowany z 1% podatków! 
Koty w dowolnym momencie mogły wyjść z pokoików na świeże powietrze! Wspinały się po balach drewna, biegały po piasku lub witały gości przy samej siatce. Tak właśnie przywitał się z nami pewien niezwykle towarzyski, biały kocurek z czarnymi łatkami. 

A gdy weszliśmy do pierwszego pokoiku, już zdążył wrócić do środka i domagać się głaskania. Gdybym nie miała kotki, a w moim rodzinnym domu nie było psa i jeszcze jednej kotki, to na pewno bym go wzięła. Nawet rozważałam przez chwilę adopcję, gdy siedziałam na środku pokoiku, otoczona przez koty pragnące kontaktu z człowiekiem, a słynny kocur wspiął mi się na kolana i długo na nich leżał. Czułam się źle z powodu własnych ograniczeń i przysięgłam sobie, że jeśli kiedyś zamieszkam w domu wolnostojącym, to zaadoptuję kolejnego psa, czy kota. Póki co mam nadzieję, że ten pełen miłości i zaufania do człowieka kocur znajdzie zasłużony dom, podobnie jak reszta tych kochanych stworzeń.
W „Kotułku” spędziliśmy ponad godzinę, bo nie mogłam ominąć żadnego pokoju, a w każdym było kogo pogłaskać. Tylko cztery koty okazały się „nieśmiałe” i wolały trzymać się od nas z daleka. Nie chcąc ich stresować, nawet nie próbowałam zmienić ich nastawienia. 

Kot przyjdzie do nas sam, jeśli tego chce. 
W innym przypadku, gdy nie jest ufny i ucieka, nie można go do niczego zmuszać. 

Po „Kotułku” poszliśmy do recepcji, by przydzielono nam psy na spacer. Musiały to być psy, które się znały i przebywały w jednym kojcu. Otrzymaliśmy kolorowe, solidne smycze i poszliśmy po czekające na nas psiaki. 

Bakier

Bakier i Klos rozszczekali się na nasz widok, ale zaczęli machać ogonami, gdy wypuściliśmy ich z kojca. Obydwa psy są niewielkie, dorosłe. Bakier ma około 7 lat, a Klos około 6. 
Z początku myślałam, że ten drugi jest suką (nie oglądałam go dokładnie) i w pośpiechu nazwaliśmy go typową Funią. Na karteczkę z imionami zerknęłam dopiero po spacerze ;).
Pachnący las wokół schroniska umożliwia długie, przyjemne spacery. Nie spieszyliśmy się, choć psy brnęły przed siebie jak szalone. Pozwalaliśmy im obwąchać każdy krzaczek, kamyk czy pień. Miło było patrzeć, jak cieszą się z upragnionego spaceru. Wolały zwiedzać las niż poddawać się głaskaniu. 

Klos
Bakier i Klos trzymają się blisko siebie poza terenem schroniska, najchętniej zwiedziłyby cały las. Bakier z czujnym nosem przy ziemi, Klos wspinający się na każdy możliwy pagórek. Zasługują na ciepły dom, jak i cała reszta psów oraz kotów ze schroniska.

Schronisko dla zwierząt w Olsztynie oprócz skrajnych emocji wywołało na mnie pozytywne wrażenie. Widać, że jego pracownicy dbają o zwierzęta i starają się umilić im czas w kojcach jak tylko jest to możliwe. Mają tu też dobre podejście w stosunku do ludzi, czego nie można powiedzieć o każdym polskim schronisku. Wszystko dokładnie nam wyjaśniono, a na spacer z psami pozwolono nam pójść bez dziwacznych problemów, jedyne, co musieliśmy zrobić, to przekazać dane z dowodów osobistych (co jest zrozumiałe). Nie było tu zbędnego umawiania się przez telefon z wolontariuszami przed przyjazdem do schroniska. I dobrze, bo chyba właśnie o to chodzi, by tych wolontariuszy i pracowników schroniska odciążyć choć trochę od obowiązków - pomóc im w wyprowadzaniu, a nie  mieć możliwość wyprowadzania psów tylko pod ich obecność (jak bywa gdzie indziej, co wg. mnie jest nielogiczne).

Mały (ale ważny) update: jest grudzień 2018 roku, zwiedziłam już znacznie więcej schronisk dla bezdomnych zwierząt i muszę powiedzieć jedno – schronisko w Olsztynie nadal zajmuje dla mnie pierwsze miejsce. Brawo! Inne polskie schroniska powinny brać z niego przykład! 

Wszelką pomoc przyjmuje się w olsztyńskim schronisku z wdzięcznością, nie z łaską. Oby tak dalej!

Linki do stron schroniska dla zwierząt w Olsztynie: 



Zachęcam do przekazania 1% podatku temu schronisku :).



8 komentarzy:

  1. nie byłam nigdy w schronisku. Chyba bym te wszystkie pieski chciała wziąć ze sobą...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie, widok chwyta za serce, ale uważam, że warto choć raz w życiu odwiedzić schronisko. Zobaczyć to. Schronisko w Olsztynie bardzo nadaje się na pierwsze takie odwiedziny, bo ma dobre warunki, więc jeszcze emocje nie są tak silne, tu bardzo dbają o zwierzęta. W schroniskach w mniejszych miejscowościach bywa już różnie... .

      Usuń
  2. Przyznam szczerze - boję się schronisk. Myślałam kiedyś o wolontariacie, chciałam dać zwierzakom chociaż trochę szczęścia i ciepła. Ale to nie dla mnie, po każdej wizycie spędzałabym godziny, płacząc w poduszkę. Najchętniej zabrałabym te wszystkie pieski (na koty mam alergię :P) do domu, ale to niemożliwe. Obawiam się, że moje serce by tego nie wytrzymało. Wspieram wszystkie akcje związane ze wspieraniem schronisk, ale osobiście raczej się tam nie udam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem Cię, mi też było ciężko na początku, ale się przemogłam. Teraz, gdy odwiedzam któreś schronisko, nadal mam ściśnięte gardło, lecz staram się zrobić dla tych zwierząt jak najwięcej, wyprowadzić psy, pobawić się z kotami, wygłaskać jak najwięcej. One to doceniają :).

      Usuń
  3. Miałam raz psa ze schroniska to super sprawa!
    Pozdrawiam Eva

    OdpowiedzUsuń
  4. Biedne psiaki, kiedyś byłam wolontariuszką w schronisku ! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Super! To na pewno ciężka praca, ale i dająca wiele satysfakcji. Ja jestem wolontariuszką w kociej fundacji :).

      Usuń

Każdy komentarz motywuje mnie do dalszego pisania, dziękuję ♥

Obsługiwane przez usługę Blogger.